
(fot. Witold Gawlikowski)
Z podróżnikiem Witoldem Gawlikowskim, Azjofilem, o bogactwie azjatyckiej kultury i o Singapurze, w którym długo mieszkał rozmawia Agnes Lecznar. Bedzie także o miłości do wyspy Bali, innej od reszty świata; o religii, obyczajach i miejscowej ludności. I jeszcze o tym, co zrobić, by widzieć duchy.

Jest Pan azjofilem?
Po zderzeniu z bogactwem azjatyckiej kultury, przeżyłem szok. Angkor Watt, Kadżuraho, Borobudur, Pura Besakih itd. Można mnożyć, dziesiątki, setki przykładów. Kocham Azję.

Lubi Pan zabytki architektury?
To nie o to chodzi. Te budowle to materialna pozostałość tego, co tamte cywilizacje stworzyły.

W Europie również istniały wspaniałe, starożytne cywilizacje.
Oczywiście, nie kwestionuję tego. Problem tkwi w tym, że większość Europejczyków jeździ do Azji z poczuciem wyższości. Czy zdaje Pani sobie sprawę, że na Dalekim Wschodzie każdy naród albo grupa narodów, która tworzy w tej chwili państwo, stworzyła własny alfabet, własne pismo i własny język? Rozwój kulturowy Europy jest na uniwersalnej "kalce" cywilizacji łacińskiej. Różnorodność kulturowa Azji jest zatem o wiele większa niż Europy.

A jednak zdawałoby się, że Azjaci traktują białych ludzi z dużą pokorą.
To jest bardzo pozorne wrażenie. Mieszkańcy Azji mają podobne podejście do nas, jak my do nich. Oczywiście to różnie wygląda w różnych krajach, ale ogólnie, biały człowiek jest uważany za gorszego, mniej inteligentnego. Podróżują po Azji mamy jednak do czynienia z dużą grzecznością, wręcz usłużnością Azjatów. Sprawiają wrażenie padających nam do stóp, ale to jest iluzja. Niewielu Europejczyków, czy Amerykanów zdaje sobie sprawę, że te relacje występują również pomiędzy samymi Azjatami, a uniżoność, grzeczność, przysłowiowe padanie do nóżek, to część ich kultury, relacji społecznych, po prostu ich mentalność.

Azjatycka skłonność do unikania sytuacji konfliktowych?
Generalnie rzecz ujmując, można tak powiedzieć. W kulturze azjatyckiej, silniej niż w każdej innej, zakorzeniona jest tolerancja. A od Indii na zachód jest z tym coraz gorzej.

Aby pozostać wiernym kanonom kultury dalekowschodniej należy zachowywać się tak, jak wymaga tego sytuacja, prawda?
Zgadza się, ale to jest uniwersalna zasada obowiązująca na całym świecie.

(fot. Witold Gawlikowski)

Oczywiście, lecz wydaje mi się, że indywidualizm jest na Dalekim Wschodzie nieobecny, zachowaniem kieruje wyłącznie zbiorowość, a wszelkie schematy zachowań są z góry narzucone.
Tak, ale jest to wynik tej ogólno-azjatyckiej cierpliwości, tolerancji, która ma swoje korzenie we wschodniej filozofii życia. Wielcy mędrcy na przestrzeni wieków kształtowali zbiorową świadomość. Dziś w Azji Południowo-Wschodniej można wejść do wszystkich świątyń, można uczestniczyć w ceremoniach.

Pańska drugą ojczyzną był Singapur, gdzie mieszkał Pan osiem lat. Prawdziwą miłością darzy Pan jednak Bali (przyp. red. jedna z wysp Indonezji).
Na Bali wszystko jest inne niż u sąsiadów, inne od reszty świata. Zaczynając od religii, poprzez obyczaje i miejscową ludność, na architekturze kończąc. Bogaty świat duchów, hinduizm przepleciony animizmem i mitami. Wierzenia praktykowane są przez całą społeczność wyspy. Całą! A manifestacja tych praktyk jest najbardziej kolorowa na świecie. Byłem w wielu krajach, przyjrzałem się z bliska głównym cywilizacjom naszego świata i różnym nurtom kulturowym, ale Bali jest niepowtarzalne. |

(fot. Witold Gawlikowski)

Podobno na Bali jest takie święto - koniec starego roku, początek nowego - kiedy wyspa przez 24 godziny pogrążona jest w ciszy i absolutnym bezruchu.
Tak, to Nyepi, dzień skupienia i refleksji. Na 24 godziny wyłączony zostaje prąd, a używanie zapalniczek, lamp, nawet palenie papierosów jest surowo zabronione. Nyepi jest tylko jednym z wielu świąt, z tą różnicą, że dotyczy całej Bali, w związku z tym lotnisko, szpitale, pogotowie ratunkowe, elektrownia, telewizja, radio, hotele, wszystko zamknięte jest na trzy spusty. Żadne inne społeczeństwo na świecie, nie poświęca tak dużej ilości czasu, energii i pieniędzy na praktykowanie kultu religijnego. Życie na Bali rozciąga się od jednego święta do drugiego. Gdy przychodzi czas ceremonii świątynnej, wioskowej, ulicznej, czy rodzinnej, to nie idzie się do pracy. Przemysł turystyczny Bali obsługiwany jest przez firmy z Dżakarty i Jawy. Ta coraz większa liczba imigrantów z sąsiednich wysp zmienia niestety oblicze Bali. Balijczycy do początków lat 90-tych nie wiedzieli, co to jest czyn przestępczy, nie znali kradzieży, czy prostytucji.

Jacy są rdzenni mieszkańcy Bali?
Każdy najuboższy nawet Balijczyk mógłby rozmawiać z profesorem filozofii w Polsce, jak równy z równym. Balijska religia jest niezwykle skomplikowana, a jednocześnie odgrywa ogromną rolę w życiu wyspiarzy. Cały ich świat, ich kosmos jest wielowarstwowy, a każdy najprostszy wieśniak, który całe życie uprawia ryż, musi to wszystko pojąć, aby stosować się do wytyczonych reguł. Od prostych przeciwieństw jak dobro-zło, do abstrakcyjnych pojęć, znaczeń filozoficznych, symboli. Ich życie, ich wyobrażenia o otaczającym świecie są tysiąc razy bogatsze niż to, co widzi przeciętny turysta. Oni widzą rzeczy, których my nie widzimy.

Myśli Pan, że Balijczycy widzą więcej?
Widzą. Oni widzą duchy. Oni pokazują - zobacz, tu, duchy!

Widział Pan duchy?
Nie widziałem, ale czułem, że są. Mój balijski przyjaciel Dana pokazywał mi miejsca gdzie one były. Nie to, że on wierzył, że duchy tam są, on to po prostu wiedział na pewno! Niemożliwym jest, aby 3,5 mln ludzi się myliło! Każda balijska kobieta karmi duchy i duszki kilka razy dziennie, składając małe ofiary z kłosów ryżu i owoców.

Trzeba chyba bardzo uważać, ponieważ gdy jest sacrum, to jest i profanum, łatwo można popełnić faux pas.
Tu znów wracamy do tematu tolerancji, której Azjaci mają bardzo duże pokłady. Nie wiem, co by trzeba zrobić na Bali, żeby popełnić profanum. Oni rozumieją, że my jesteśmy głupi, że nie wiemy jak się zachować, że w ogóle się w ich świecie nie orientujemy.

Duża religijność wpływa zapewne również na architekturę.
Na Bali nie może powstać budynek wyższy niż palma. Co ciekawe, zwyczaj ten zamienił się w autentyczne prawo, tak więc nawet hotele międzynarodowych sieci mają jedno, maksymalnie dwa piętra. Nawet w Singaraja (przyp. red. dawna stolica Bali) nie ma żadnych wieżowców, nie ma żadnych europejskich budynków. Stacje benzynowe, nawet Makro Cash&Carry mają charakterystyczne spadziste, balijskie daszki. Wszystko jest budowane według tamtejszego unikalnego stylu architektonicznego. Każdy dom mieszkalny w wioskach na wyspie ukierunkowany jest osią w kierunku świętej góry Agung, musi również posiadać specjalną bramę, która blokuje wejście dla duchów. Takich
symboli są dziesiątki.
|

(fot. Witold Gawlikowski)

Jak najlepiej podróżować przez wyspę?
Ważne jest, żeby znaleźć dobrego przewodnika, który jeszcze nie jest przesiąknięty turystyczną komercją, który zamiast rzucać standardowe formułki, odkrywa przed nami prawdziwe tajemnice wyspy. Oprócz tego, sposób jest jeden, w dodatku uniwersalny i nawet gdybym wygrał w totolotka siedem zer, to bym go nie zmienił. Plecak, najtańsze, najprostsze hotele, lokalne środki transportu. Taki rodzaj podróżowania zbliża do ludzi. Ameryki nie odkryłem, to jest banał, ale kraj odkrywa się właśnie przez jego mieszkańców.

Gdyby Bali była kobietą to jakby wyglądała?
Jak prawdziwa kobieta, każdego dnia byłaby inna. Te wszystkie żywe ceremonie nadają wyspie zmienne oblicze. Podczas Nyepi jest cicha i spokojna, a podczas ceremonii Hogo Hogo wygląda jak Disneyland, jest tak udekorowana.

A jak smakuje Bali?
Smakuje jak najbardziej apetyczny, egzotyczny owoc, w którym są pomieszane wszystkie smaki.

Tutti frutti?
Raczej najcudowniejszy nektar.

Niezbędnik podróżnika Witolda Gawlikowskiego?
Kiedyś był to przewodnik, nawet encyklopedia. Posiadając wiedzę o danym miejscu można znacznie więcej przeżyć i doznać. Przygotowanie daje inne spojrzenie na kraj, na społeczeństwo, na wszystko. Łatwiej jest zrozumieć tą inność.

A ma Pan jeszcze jakieś niespełnione marzenie podróżnicze?
Wiele.

Największe? O czym Pan śni?
O Bali, regularnie. Nigdy dosyć, choć zbliżam się już do setki lądowań na wyspie. Ale chciałbym zobaczyć piramidy czarnych faraonów w Sudanie.
Witold Gawlikowski, z wykształcenia historyk, podróżuje po świecie od ponad 30 lat. Osiem lat spędził mieszkając w Singapurze, gdzie prowadził własną firmę. Jest zdeklarowanym "azjofilem", choć na pierwszym miejscu stawia zawsze Bali. Z tęsknoty za wyspą, narodził się pomysł otworzenia pierwszej i jedynej restauracji balijskiej w Warszawie, której jest właścicielem.
Rozmawiała: Agmes Lecznar
|